To tylko słowa (VI)

Właśnie się zaczynał. Na scenę wszedł mężczyzna w płaszczu z białym szalikiem. Palił papierosa i przybrał zniesmaczoną minę. Był to tak zwany „zestaw sterotypowego artysty będącego ponad masą”. Mówił chłodno, od niechcenia, udawał że waży słowa.

– Witam państwa w ten wspaniały wieczór. Dzisiaj zaprezentują się przed wami ci, którzy uważają się za poetów. – ostatnie słowo wypowiedział z lekkim odcieniem pogardy, rozejrzał się po sali – To wy wybierzecie zwycięzcę. Wystąpią parami a typować ich będziecie za pomocą oklasków. Każdy zwrot do słuchaczy mocno akcentował. To „wy” brzmiało jak uderzenie młota w stal. Pomimo całej wyłaniającej się zewsząd sztuczności ten człowiek zdobył posłuch. Nikt się nie odzywał, na sali panowała śmiertelna cisza. Ludzie w niemym przerażeniu słuchali zasad konkursu. Byli przy tym tak skupieni, jakby ktoś objawiał im nadchodzącą apokalipsę. Słowa nabierały szczególnego wyrazu i docierały do każdego z osobna. To był jedyny człowiek, który zdawał sobie sprawę z tego, że gra. Być może dlatego wydawał się taki prawdziwy.

Po nim przyszli ludzie różni. Prezentowali poezje niskich i bardziej wysokich lotów. Każdy z autorów usilnie wierzył, że ma coś do przekazania. Nawet dziewczyna z kręconymi włosami, która wplatała na siłę przekleństwa do swoich wierszy. Uważała, że to wzmocni ich przekaz. Zmanierowany do przesady chłopiec został jednogłośnie uznany za obrzydliwego. Ale ludzie jakoś nie mogli od niego oderwać wzroku. Przygarbiony satyryk zdobył głosy dzięki swoim prostym, wulgarnym wierszykom. Ale szybko się opatrzył i znudził, nawet już nie śmieszył. Krzysztof czuł się pomiędzy nimi inny. W trakcie każdej prezentacji kręcił głową, stroił dziwne miny i czasem mówił „Prawdziwą poezję zobaczycie później”. Jego megalomania doprowadzała do szału wszystkich siedzących wokół. Jednak nikt nie pokusił się, aby zwrócić mu uwagę. Każdy wysłuchiwał tych jadów z dziwnym przeświadczeniem, że może coś w tym jest. Raz tylko wybuchnął śmiechem, przy jednej z bardziej sentymentalnych fraz. Marlena próbowała go uciszać za pomocą swoich złowrogich spojrzeń. Nic sobie z nich nie robił, zatrzymywały się na jego twardej, egoistycznej skorupie.

Dlatego też kiedy przyszła jego kolej, wstał i poruszał się z typową dla ludzi posiadających Słowo, pewnością. Wchodził na sceną jako triumfator. Nawet nie spojrzał na stojącą obok niego dziewczynę. Prowadzący swoim tonem „od niechcenia” zapytał:
– Pana godność? – patrzył przy tym z lekkim znudzeniem.
– Krzysztof Lepak. – te wyrzucone słowa zabrzmiały zbyt teatralnie.
– Zacznie kobieta.
– Kobiety nie potrafią w porę skończyć – rzucił lekko ironicznie Krzysztof.
Tym sposobem zdobył kilka parsknięć i naraził się na pogardliwe machnięcie ręką prowadzącego. Nie udało mu się wpłynąć na swoją konkurentkę. Była już wystarczająco przestraszona.